Tuesday 18 February 2014

Back in time

  Przez jakiś czas przekonana byłam, że Stany Zjednoczone i Au pair odeszły w nieznane, że nic mnie już do tego nie ciągnie. Głowa zajęta maturą, ocenami na semestr...i gdzieś te Stany zamilkły pomiędzy tym. Im bliżej końca roku, im bliżej tej "wolności" pomaturalnej, tym częściej znów myślę o wyjeździe. Nie będzie to jednak rok 2014(chyba, że nigdzie nie przyjmą mnie na studia:) ). Edukacja wygra na pewno, ale myślę o wyjeździe zaraz po licencjacie.

  Planując przyszłość poza granicami Polski, muszę mieć na uwadze to, żeby nie zostać z tzw. "gołą dupą na lodzie". Nawet ten licencjat może być "haczykiem", by móc się tam ulokować, albo przynajmniej skończyć tam studia drugiego stopnia. Nie będzie to na pewno proste, ale lepsza taka sytuacja, niż wyjazd bez niczego. Nie krytykuję dziewczyn wyjeżdżających zaraz po maturze, bez wykształcenia, bo sama tak chciałam wyjechać. Myślę jednak, że przynajmniej skończone studia pierwszego stopnia mogą więcej pomóc, niż zaszkodzić.

  Ostatnio nie należę do osób zbyt szczęśliwych, lub inaczej - posiadających szczęście. Pech chciał, że skręciłam sobie kolano i naderwałabym tym więzadła kolanowe i staw. Było CHRUP-CHRUP i po sprawie. Myślałam, że tak tylko mi zachrupotało, jak czasami bywa ze stawami, więc pochodziłam, pobolało i po sprawie. Jednak się myliłam...wstałam rano z palącym bólem w kolanie. Zapomniałam dodać, że rzecz się stała dnia wcześniejszego, wieczorem. Dziś jest wtorek, czyli mija dzisiaj tydzień od zaistniałej sytuacji. Na pewno również mniej boli, ale wciąż. W piątek do kontroli i zobaczymy co ortopeda powie. Mam jednak nadzieję, że nie dostanę gipsu od pachwiny po kostki.

  Również jestem trochę zasmucona faktem, że tak późno odkryłam zainteresowanie(o ile można to tak nazwać) w matematyce. Dziwne, bo przez całe lata mojego podstawowego i średniego wykształcenia twierdziłam, że matematyka nie jest dla mnie, trudna i tego typu rzeczy. Wystarczyły lekcje z korepetytorką, która rozjaśniła mi myśli i zaiskrzyło. Sama się nie spodziewałam, że mogę mieć taką frajdę z rozwiązywania zadań. Co więcej - nawet się nie boję matury z matematyki, czy też złożyć papierów na kierunek, w którym  matematyka jest ponad podstawę.
  Cieszę się, że poniekąd odzyskałam wiarę w siebie, marzenia, dobry humor, pozytywne spojrzenie na świat nawet, gdy wokół nie dzieje się dobrze. Cieszę się, że mam przyjaciół.
Maja

Saturday 2 November 2013

Długo nie pisane

Jak widać długo nie pisałam. Zdarzyło się kilka rzeczy w moim życiu, które myślałam że idą ku dobremu a generalnie wyszło inaczej. Z jednej strony to bardzo dobrze, że nie zdążyłam się przyzwyczaić do człowieka a z drugiej...uczucie samotności wywiera swój ślad na nas.
Dlatego nie wiem co dalej z moimi planami au pair. Ciągle mam wątpliwości, plany i marzenia. Chcę zetknąć się ze Stanami oko w oko, lecz wiem że już nie jest to takie pewne. Nie chodzi tu nawet o sprawy finansowe dotyczące kosztów takiego wyjazdu. Mam na myśli to, że chęć wyjazdu została stłamszona poprzez wybranie edukacji. Jeszcze mam czas...mam! Wszystko może się jeszcze zmienić...może.
Mój licznik na blogu dalej liczy dni...nie wyłączam go, nie odchodzę z bloga, nie wykreślam au pair z listy moich zadań do zrobienia w swoim życiu. Ten plan wciąż jest żywy!

Ciao,
Maja

Wednesday 17 July 2013

Samotne semi-podróżowanie. - 8.167.2013

Typowym i dalekobieżnym, samotnym podróżnikiem to ja raczej nie jestem ale na krótsze wypady jak najbardziej mam ochotę. Od kilkunastu dni jestem na wsi położonej pod Trójmiastem. Krócej mówiąc - jestem na Kaszubach. Bardzo lubię to miejsce i na poważnie zastanawiam się, jeśli studia w USA nie wypalą i czas będzie wracać z powrotem do Ojczyzny, czy nie studiować gdzieś właśnie w Trójmieście. Uwielbiam morze i ten kolor, szaro-granatowy odcień. Uwielbiam włóczyć się po Bulwarze Nadmorskim, Skwerze Kościuszki. Jednak najbardziej wyczekiwanym momentem jest zjazd w ulicę prowadzącej prosto na widok pięknej wody. Odnoszę wtedy wrażenie, że wjeżdżam dosłownie w morze. Bajka jednak się kończy, gdy nagle ujawnia się betonowy mur bulwaru. Wczoraj padł pomysł, by pojechać do Gdyni samotnie pociągiem. Plan został zaakceptowany i tak dzisiejszego dnia wyruszyłam pociągiem o 9:13 w kierunku Gdynia Główna. Kilkanaście minut po godzinie 10-tej moja noga dotknęła posadzki peronu V. Równocześnie tym samym zaczęłam swój samotny kilkugodzinny pobyt w znajomym mi już mieście. Chwaląc się sympatią do tego miejsca nie wspomniałam przecież, że nie znam go jak własnej kieszeni, ale od czego w końcu jest google maps :) ...
Dlatego też mój pobyt ograniczony został do przejścia przez ulice: Dworską, 10 Lutego, Świętojańską, Władysława IV i innych, których nazw niestety nie pamiętam. Zajrzałam do C.H. Batory, napiłam się tam promocyjnego Cappuccino Tchibo, kupiłam w promocji naszyjnik z Reserved, zaopiekowałam się kolejnym wkładem cienia o kolorze "gołębim", by reszta w kasetce nie czuła się samotna. Takim sposobem ubyło mi trochę funduszy. Następnie poszłam w kierunku Skweru Kościuszki i Parku Rady Europy. Powstrzymując się od zjedzenia czegoś mega kalorycznego, usiadłam na murku tuż przy Nabrzeżu Beniowskiego. Rozmyślając oraz wpatrując się w pomnik "Marzyciela" spędziłam tam dobre kilkadziesiąt minut. Kolejne kilkadziesiąt spacerowałam po bulwarze. Rosnący głód przegoniłam Tagliatelle Bolonese oraz piwem mojito na ulicy Świętojańskiej. Całą wyprawę upieczętowałam muffinką z malinami, kupioną w biopiekarni tuż przy dworcu głównym PKP.
Tak samotnie, lecz przyjemnie spędziłam dzień na szwendaniu się tu i tam.

Ciao.